Referat wygłoszony w Domu Polskim SPK piątego marca 2002 r

Referat wygłoszony w Domu Polskim SPK piątego marca 2002 r.

Tadeusz Dunkan (Płachno)

 

Dobry wieczór państwu

 

Jako wstęp do dzisiejszej pogadanki, aby wyjaśnić moje zainteresowanie sprawami aresztowań członków podziemia, chciałbym powiedzieć kilka słów o mojej służbie w podziemiu.

 

A więc, w 39 roku, po powrocie z ojcem z powszechnej ucieczki zobaczyliśmy ze zgrozą koło domu i w ogrodzie masę broni, sprzętu i mundurów. Nasz dom stał koło lasku i tam było jeszcze więcej broni i sprzętu. Okazało się, że trzy pułki piechoty które walczyły pod Czchowem nad Dunajcem, zostały rozbite i żołnierze uciekając rozbrajali się.

 

Ojciec zdecydował, że broń należy zabezpieczyć i schować. Ponieważ było to olbrzymie przedsięwzięcie udaliśmy się po pomoc do zaufanych przyjaciół. Dowiedzieliśmy się, że w okolicznych laskach i gospodarstwach również żołnierze rozbrajali się. Jeżeli dało się, to nocami, tą broń przenosiliśmy do nas. Bezpieczne przechowanie takiej wielkiej ilości broni u nas nie było możliwe. Powstała myśl, żeby tą broń rozprowadzić po okolicy.

 

Ojciec poszedł do przyjaciela adwokata, który dobrze znał ludzi w okolicy, i zdecydowali, że adwokat znajdzie zaufanych ludzi, którzy mogliby trochę tej broni wziąć. Po kilku dniach zjawił się adwokat z drugim panem i po rozmowie z ojcem doszli do wniosku, że należałoby ludzi zobowiązać, żeby zachowali tajemnicę i czuli się zobowiązani zabezpieczać powierzoną broń. Powstała idea przyrzeczenia. Sformułowano tekst przyrzeczenia coś w rodzaju, że będziemy pracować ku wolności Ojczyzny i będziemy swoim życiem bronić powierzonych materiałów i tajemnic. Mój ojciec, ja i dwóch panów złożyliśmy sobie to przyrzeczenie.

 

Tak zaczęła się Odyseja, która zaprowadziła mnie aż tutaj do Kanady.

 

Czyszczenie, segregowanie, spisywanie, pakowanie w skrzynie broni i kontaktowanie ludzi było olbrzymim przedsięwzięciem. W zagrodach i lasach od Nowego Targu do Grybowa, Nowego Sącza aż po Tarnów dużo broni i sprzętu było porzucone. Więc idąc szlakiem przedwojennej organizacji związku harcerstwa powstała luźna siatka kontaktów. Potem doszło słuchanie radia z Londynu, powielanie i roznoszenie biuletynu, itd. Pomimo ścisłego zachowania tajemnicy, ludzie stale zgłaszali się do ojca, każdy chciał się przyczynić. Sytuacja stawała się niebezpieczna, bo były aresztowania, rozstrzeliwania, łapanki i wywożenie do obozów koncentracyjnych. Donosicielami byli przeważnie lokalni Niemcy a inne łapanki i aresztowania były robione prawdopodobnie na ślepo.

 

W okresie 1939-42 przeszedłem całą masę kursów - od kursów gimnazjalnych do kursów dywersji i kursów jak jest zorganizowana niemiecka administracja i Gestapo. W roku 1942

 

przeszedłem na służbę stałą w Warszawie. Tam skończyłem podchorążówkę i potem przeniesiono mię do Krakowa.

 

W Krakowie częścią mojej odpowiedzialności było biuro dokumentacji. W biurze tym były maszyny do drukowania, powielacze, przybory do robienia pieczątek, blankiety z ważnych urzędów niemieckich, materiały potrzebne do akcji jak broń przyboczna, automatyczna, materiały sabotażu wybuchowego, mundury niemieckie itd. Biuro było ulokowane w mieszkaniu Steni Stimac, wysokiej urzędniczki na kolejach wschodnich (Ostbahn). Mieszkanie Steni było w budynku stacyjnym Kraków-Bonarka.

 

Na marginesie dodam, że Stenia wprowadziła moje nazwisko jak również nazwiska paru innych Akowców do kartoteki zatrudnionych na kolei niemieckiej. Ja miałem ważną legitymacje kolejową która upoważniała mnie do wstępu wszędzie na kolejach, chodziłem w mundurze kolejarza, bo kolejarzy normalnie nie aresztowano w ulicznych łapankach. To jednak nie było pewne, w lecie 1944 roku, gdy aresztowano mnie w łapance ulicznej i przewieziono do słynnego z "Listy Shindlera" obozu w Płaszowie, następnego dnia jako kolejarza, wypuścili mnie z przeprosinami.

 

Pierwszego października, 1944 roku, późno po południu dowiedziałem się, że mechanik, który niedawno reperował jedną z maszyn na Bonarce został złapany w ulicznej łapance i wszystko wydaje. Postanowiłem biuro ewakuować. Następnego dnia rano, kiedy chciałem otworzyć drzwi do biura dostałem z tyłu po głowie i obudziłem się z sześcioma twarzami nade mną, jeden z nich lał wodę na moją twarz.

 

Byłem aresztowany.

 

Według podręcznika jak postępować z aresztowanymi, który Gestapo przejęło od Sowietów, pierwszym zadaniem Gestapo było rozpoznanie kogo złapali. Ja upierałem się, że pracuję na kolei i przysłali mię tutaj, bo dziś rano pani Stenia Stimac nie zjawiła się w biurze i że muszę natychmiast wracać i powiedzieć co się dzieje. Po wielu pytaniach, stosunkowo małym poturbowaniu i wielkich groźbach, miałem wrażenie, że uwierzyli, ale mnie nie puścili. Potem dowiedziałem się, że obawiali się, że wszystkich ostrzegę, że Gestapo jest w mieszkanie Steni.

 

W biurze na Bonarce, Gestapo trzymało mnie aż gdzieś do godziny drugiej w nocy, kiedy zostałem przewieziony do więzienia na ul. Montelupich. Na Montelupich skonfrontowano mnie z mechanikiem, który naprawiał nam maszynę. Mechanik bardzo źle wyglądał i wydał mnie z detalami. Gestapowiec, który stał obok, powiedział do siebie po niemiecku "żal mi ciebie młody człowieku". Wiedział co mnie czeka

 

Tej samej nocy przewieziono mnie na Pomorską, głównej siedziby Gestapo w Krakowie. Na Pomorskiej zaczęło się badanie które trwało około miesiąca Dzięki temu, że przeszedłem kursy o metodach Gestapo i wiedziałem czego się spodziewać i jak się bronić w czasie przesłuchań, wyżyłem. Gestapo nigdy nie dowiedziało się mojego prawdziwego nazwiska i do końca byłem Szczepanem Bieleckim, bo na to nazwisko miałem dokumenty w czasie aresztowania.

 

Gdzieś na początku listopada, przenieśli mnie do więzienia na ul. Montelupich. Byłem w celi zbiorowej, gdzie przywozili stale nowych więźniów z różnych placówek Gestapo i skąd wybierano więźniów na uliczne rozstrzeliwania i do kopania rowów przeciwko tankowych. Po wykopaniu rowów Gestapo rozstrzeliwało więźniów. Front rosyjski się zbliżał, Gestapo było w panice i tłukli ludzi jak mogli. Ilość więźniów w tej celi wahała się pomiędzy 80 a 150 ludzi.

 

Około połowy listopada wywieźli wszystkich do obozu koncentracyjnego Gross Rosen a potem mojego kolegę i mnie do obozu w Gassen. W lutym, w czasie ewakuacji obozu uciekłem i dotarłem do Krakowa w maju. Kilka miesięcy później zgłosiłem się do 2-giego Korpusu we Włoszech.

 

Kiedy po czterdziestu pięciu latach znowu  wróciłem do Krakowa, pierwsze moje kroki były na Pomorską. W czasie wojny ulica Pomorska była zamknięta i zabarykadowana. Na Pomorskiej Gestapo zajmowało kompleks budynków zbudowanych naokoło czworokątnego podwórza z żelazną bramą zamykaną na ulicę. Przesłuchania były w głównym frontowym budynku. W podziemiach były cztery cele bez okien, każda cela miała jedną żarówkę, która się stale paliła. Do tych cel wrzucano ludzi żywych, umierających i tych co zmarli w czasie przesłuchań. Dużo było bólu, strachu i smrodu. Umierający rzęzili, a inni jęczeli, płakali i modlili się. Każdy wiedział, że stąd rzadko się wychodzi żywym. Nazwiska zmarłych notowano na ścianie ołówkiem, który był schowany w zlewie na środku celi pod metalowym przykryciem.

 

To co zobaczyłem po powrocie na Pomorską smutnie mnie zdziwiło. Piwnica, gdzie były cele została przebudowana, wszystkie napisy zamalowane. Na drzwiach wejściowych do podziemia, z zewnątrz, były fotografie kilku zabitych które ich rodziny przybiły na futrynie pluskiewkami. Znalazłem tam fotografię mojego bliskiego przyjaciela, który zmarł z ran w jednej z cel. Tyle tylko pozostało.

 

Patrząc na te fotografie, i te budynki nasunęło mi się pytanie, dlaczego nikt nie pamięta, a jeżeli pamięta to dlaczego nikt nie postawił nawet małej tabliczki mówiącej co się działo w tych budynkach. Przecież ci więźniowie wierzyli, że służą Polsce i tutaj zmarli na froncie Polski podziemnej, i nawet nie mają grobu.

 

Pytałem się kogo mogłem, dlaczego to co się działo na Pomorskiej nie jest uważane za część historii Polski. Dostawałem różne odpowiedzi. Jedni mówili, że Polska nie ma pieniędzy, żeby się takimi rzeczami zajmować. Inni twierdzili, że komuniści nie patrzyli się łaskawie na AK .

 

A przecież, na Pomorskiej ginęli wszyscy, komuniści, socjaliści, chłopi, narodowcy, młodzi, starzy jak również byli tam Żydzi, Rosjanie i Anglicy, Jugosłowianie, Francuzi, wszyscy którzy dostali się do rąk Gestapo w guberni krakowskiej przechodzili przez Pomorską.

 

Ja myślałem, że opór polskiego społeczeństwa przeciw niemieckiej agresji był bardzo ważną częścią drugiej wojny światowej. Myślałem, że olbrzymie straty społeczeństwa polskiego które ten opór postawiło, będą się liczyć.

 

Trzeba sobie uświadomić, że w pierwszych latach wojny każde państwo zajęte przez Niemców miało rząd i rządy te współpracowały z Niemcami. Wtedy jedynie opór Polaków i determinacja Anglii stały na drodze do zwycięstwa i nowego niemieckiego porządku na świecie.

 

Dlaczego ten nasz olbrzymi wysiłek, kosztowny w straty ludzkie i tak efektowny w podtrzymywaniu ducha Aliantów, w krytycznym czasie wojny, wydaje się teraz być bez znaczenia. Dlaczego ci co stawili opór i na Pomorskiej stracili życie są teraz zapomnieni. Także trudno mi było zrozumieć, dlaczego aresztowanie członka podziemia było legalnie uważane za pójście do niewoli i zakończenie czynnej służby. Uwięzionego Akowca nie można było awansować, nadać odznaczeń, także czas ten nie liczył się do pensji.

 

Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie nie uznawały czasu spędzonego w więzieniu czy w obozie koncentracyjnym jako czasu służby czynnej. A przecież aresztowanie członka podziemia to był początek śmiertelnej walki z nieprzyjacielem. Siedziby Gestapo i więzienia to był front, na którym toczyła się nieprzerwana walka. To była czołowa linia frontowa którą naród bez Quislinga postawił Niemcom i którą to linię Alianci w czarnych godzinach wojny uważali za natchnienie dla świata. To był nasz wkład do zwycięstwa. Dlaczego ten olbrzymi wysiłek, kosztowny w straty ludzkie i tak efektowny w podtrzymaniu duch Aliantów w krytycznym czasie wojny wydaje się teraz być bez znaczenia. Dlaczego ci co stawili opór i na pomorskiej stracili życie są teraz zapomnieni.

 

Takie były moje myśli patrząc na fotografie przybite pluskiewkami do futryny bramy byłego Gestapo.

 

 

Tadeusz Duncan - (Płachno)

Początek strony